Co łączy kołobrzeską katedrę z obecnym ministrem edukacji? Odpowiedź jest prosta: cnoty niewieście.
Będąc w kołobrzeskiej świątyni zauważyłam, iż mało kto spogląda na obraz, umieszczony we wschodnim krańcu skrajnej nawy południowej. Już samo miejsce wyeksponowania malowidła zdaje się być jakby za karę. Tylko nieliczni turyści próbują rozszyfrować przedstawioną na nim symbolikę, z różnym, czasami bardzo zabawnym efektem.
„Cnotliwa niewiasta” namalowana została temprą na desce w 1494 roku przez nieznanego nam artystę. Mimo, iż pod wizerunkiem kobiety widnieje imię i nazwisko – Ivan von Coztenbach, podejrzewa się iż był on raczej fundatorem obrazu niż malarzem. Jako dawny członek zakonu krzyżackiego, był na tyle zamożny, iż mógł sobie pozwolić na różnego rodzaju fanaberie.
W średniowieczu, kiedy malowano głównie świętych (jestem właśnie po zwiedzaniu florenckiego Uffizi, gdzie mały Jezusek umieszczony jest na połowie obrazów), wizerunek młodej kobiety, świeckiej, przy tym bardzo zgrabnej, z wyraźnie zaznaczoną talią, biustem, w różowej sukni odsłaniającej jedną z nóg, umieszczony w świątyni, jest dla mnie czymś wyjątkowym.
Równie wyjątkowe, wręcz zagadkowe, są atrybuty umieszczone przy poszczególnych częściach ciała kobiety: klucze przy uszach, kłódka na ustach, brosza w kształcie gołębia, krzyż i wieniec w prawej ręce, dzban w ręce lewej, wąż oplatający talię, sokół przy nodze i końskie kopyta zamiast stóp. Zrozumienie tego, co artysta miał na myśli, ułatwia nam tekst, umieszczony po obu stronach cnotliwej niewiasty. Chociaż może nie do końca, gdyż jest on w języku staroniemieckim. Na szczęście, dzięki tłumaczeniu pani Ewy Boczek, możemy się dowiedzieć, jakie prawdy przyświecały XV – wiecznemu twórcy tego dzieła.
Tekst brzmi następująco: „Na skroniach uszy moje otwieram kluczem, abym mogła słuchać Słowa Bożego. Tak chcę czynić ciągle. Chcę uniknąć zarozumiałości, tak jak gołąbek biały, widząc w nim (ukrzyżowanym) zbawienie. I taka jest moja rada: Noszę sploty węża naokoło mojego ciała, abym była zabezpieczona przed sromotą. Chodzę na kopytach końskich, ażebym nie popadła w grzech, który jest słodki, a jednak gorzki. Widzę ostro, jak ten sokół. Mogę rozpoznać pobożnych nawet przy żarcie. Aby się uchronić przed głupimi pytaniami, przed kpiną, noszę złotą kłódkę na mych ustach, ażeby niegodne słowo z nich nie wyszło, żeby nikt zbędnych słów ode mnie nie słyszał. A biednym dam chętnie możliwość mówienia, abym mogła zapewnić sobie życie wieczne. Noszę zielony wieniec na znak wierności, żeby moja wierność do Niego (Boga) trwała, żebym nie straciła mych cnót, żebym na pewno mogła zasłużyć na wieczne niebo. Amen”
Dzisiaj, stojąc przed obrazem „Cnotliwej niewiasty” zastanawiam się, czy obraz miał pełnić jedynie funkcję swoistego drogowskazu, prowadzącego do wiecznego zbawienia, czy też miał był ostrzeżeniem dla kobiet średniowiecza, by zważały na to jak się prowadzą, gdyż może je spotkać surowa kara. W końcu obraz został namalowany w czasach, kiedy kobiety posądzane były o czary. W 1486 roku szalony dominikanin i inkwizytor, Heinrich Kramer napisał traktat „Młot na czarownice”. Twierdził on, iż słowo „femina”, czyli kobieta, pochodzi od terminów fides (wiara) i minus (mniej). Zawierał ona instrukcję, w jaki sposób rozpoznać czarownicę i jak przeprowadzić proces, by kobieta na pewno została skazana. Zapewne wielkim wielbicielem owej księgi był fanatyczny pastor kołobrzeskiej kolegiaty, Johannes Kolberg, złotousty kaznodzieja, który w drugiej połowie XVII wieku głosił kazania, w których instruował z ambony wiernych, w jaki sposób mogą rozpoznać czarownicę i namawiał do zgłaszania wszelkich podejrzeń. Z jego inicjatywy w Kołobrzegu na stosie spłonęło 11 osób: 10 kobiet i jeden mężczyzna. Wraz z usunięciem kontrowersyjnego pastora z Kołobrzegu w 1677 roku, w mieście przestały płonąć stosy.
„Cnotliwa niewiasta” z kołobrzeskiej katedry przetrwała czasy średniowiecza, reformację, inkwizycję i II wojnę światową. Zdobywa coraz to większą popularność, między innymi za sprawą szczecińskiego pisarza, Leszka Hermana, który umieścił jej wizerunek na okładce jednej ze swych powieści. W „Biblii diabła” bohaterowie książki odwiedzają kołobrzeską bazylikę i dokonują własnej interpretacji obrazu. Czy jest ona słuszna? O tym dowiecie się już z książki. Polecam.